|
include "news/news.php"; ?>
Wojna Harta
Film
powstawał w trzech etapach. Najpierw był pewien Amerykanin, który walczył w
Ardenach (1944) i dostał się do niemieckiej niewoli. Pół wieku później
opowiedział swą historię synowi, ten napisał powieść. Książka odniosła
sukces, producenci postanowili ją sfilmować.
Te trzy etapy oddziałały na kształt filmu w różny sposób. Osobiste
wspomnienia wniosły walor prawdy, autentyzmu. Który jednak stopniowo
zanika, tak jakby autor powieści - świadomie lub nie - wybierał zmyślenie.
Z kolei filmowcy próbowali te dwie tendencje pogodzić.
Spójrzmy na rezultaty. W pierwszej sekwencji oglądamy zbocza górskie
porośnięte lasem i przykryte śniegiem. Białe niebo, krajobraz tonie w
półmroku, znak iż rzecz dzieje się w grudniu lub styczniu, gdy wcześnie
zapada zmierzch. Brak wiatru sugeruje, że trwa zjawisko inwersji,
powodujące przenikliwe zimno w dolinach. I właśnie taka pogoda utrzymywała
się w połowie grudnia 1944 na granicy Trzeciej Rzeszy, Belgii i
Luksemburga, gdy Niemcy rozpoczęli kontrofensywę. Amerykanie przegrali
wtedy pierwszy etap bitwy. Jedna z amerykańskich dywizji, składająca się z
młodych żołnierzy, którzy mieli przejść tu swój chrzest ogniowy, poddała
się i pomaszerowała do niewoli.
Bitwa otrzymała więc swą autentyczną oprawę
topograficzno-meteorologiczną... Z tym, że bitwa została pokazana
migawkowo, właściwie na przykładzie bohatera tytułowego. Porucznik Thomas
Hart wpada w ręce niemieckiego patrolu, załamuje się podczas przesłuchań,
trafia do większej grupy jeńców. I ten sam autentyzm w dalszych scenach,
gdy pociąg wiozący więźniów zostaje zbombardowany (pomyłkowo) przez
Amerykanów, aż wreszcie dociera do obozu jenieckiego.
Ale tam realizm zaczyna się rozmywać. Niemiecki komendant obozu, pułkownik
Visser, jest postacią z kiepskiej powieści. Potem wkracza wątek kryminalny.
Jeden z więźniów zostaje zamordowany, inny uznany za sprawcę. Niemiecki
komendant chce go ukarać, amerykański pułkownik protestuje, domaga się
procesu, który rzeczywiście się odbywa, nasz bohater tytułowy pełni funkcję
obrońcy.
Czy rzeczywiście nim był? Czy taki proces mógł się odbyć w obozie, za
przyzwoleniem Niemców? Jedno jest pewne: to, co w pierwszej chwili wydaje
się atrakcją typu "kto zabił?", stopniowo staje się widowiskiem zastępczym,
prezentującym różne postawy wobec wojny. Albo inaczej: jest to ciąg dalszy
wywodu, który został zainicjowany na początku filmu.
A na początku był obraz klęski, była sugestia na temat jej przyczyn.
Historycy II wojny światowej są na ogół zgodni, że zawiedli ludzie, młodzi
żołnierze bez doświadczenia frontowego. Narzekali na niewygody, zimno,
wilgoć, brak ciepłej strawy. I gdy na domiar tego wszystkiego przyszedł
nagły atak niemiecki, odporność psychiczna wojska okazała się
niewystarczająca.
Niewykluczone, że wszystko to ma swe przyczyny polityczne. Demokracja
spotyka się na polu walki z państwem autorytarnym, kto wygra? Być może
demokracja, ale zapewne nie od razu, bo jest mniej sprawna. Amerykanie już
podczas II wojny światowej tworzyli to, co później zostało nazwane "armią
cywilów w mundurach". Ci cywile niekiedy zawodzili, podobnie jak zawiodło
polskie pospolite ruszenie pod Ujściem, w XVII wieku.
Ale klęska militarna niesie ze sobą gorycz, poniżenie obozu jenieckiego.
Wtedy nastroje się zmieniają, rodzi się chęć zadośćuczynienia, może i
odwetu. I proces sądowy (być może, zaaranżowany dość sztucznie) staje się
katalizatorem, który to wszystko ujawnia.
Żołnierze w niewoli mają do swej dyspozycji jeden sposób na rehabilitację:
zbiorową ucieczkę. Takie próby podejmowano podczas II wojny światowej dość
często. Były niebezpieczne, ale nie za bardzo, w wypadku niepowodzenia
zbiegów karano karcerem. Wszelako później Niemcy zmienili taktykę:
ogłosili, że każda próba ucieczki będzie karana śmiercią. Mimo to próby
kontynuowano. Jedną z nich, bardzo głośną, podjęto właśnie w okresie bitwy
w Ardenach. Zbiegowie zostali schwytani. I wszystkich rozstrzelano.
Gdybyż autorzy filmu na tym poprzestali! Pomyślmy: jeńcy znają niemieckie
rozporządzenie, wiedzą co im grozi, mimo to nie rezygnują. Chęć
udowodnienia, że są nadal żołnierzami, że nadal walczą z nieprzyjacielem,
jest silniejsza od obaw. Uciekają; liczą na to, że Niemcy się nie odważą,
że konwencja genewska okaże się ważniejsza od służb bezpieczeństwa III
Rzeszy. Dramat, który z nieubłaganą logiką zmienia się w tragedię. Tragedia
zbiorowości; ale istniała szansa, by pokazać także tragedię jednostki. Bo
przecież był ktoś, kto wszystko widział, wszystkiemu świadkował, a jednak
nie zginął. Może miał uciekać z innymi, ale w ostatniej chwili się wycofał?
Ocalił życie. Czy ocalił także czyste sumienie? Może dlatego milczał przez
pięćdziesiąt lat? Film z taką fabułą mógł był stać się dziełem wybitnym.
Ale to wszystko zostało jakoś zaprzepaszczone. Ktoś uznał, ze samo
zwycięstwo duchowe jeńców nad własna słabością, nad strachem - to za mało,
że takie zwycięstwo ma tylko wtedy sens, gdy towarzyszą mu fajerwerki
sukcesu militarnego. Więc całej historii przydano zakończenie
tryumfalistyczne. Jeńcy uciekają po to, by przeprowadzić wielką akcję
sabotażową. Szczegóły techniczne pozostają niejasne. Jedyna sugestia: udało
się dzięki maskaradzie. Ktoś wdział niemiecki mundur - i już.
Budzi to niezręczne skojarzenia. Istnieje film, w którym polski aktor
przebiera się w niemiecki kostium, idzie do komendy Gestapo w Warszawie,
uwalnia aresztowanych bojowników ruchu oporu i specjalnym samolotem wywozi
ich do Londynu. Kaszka z mleczkiem! Ale to wszystko działo się w filmie
"Być albo nie być", z roku 1942. To była komedia Lubitscha.
Czy autorzy korzystali z tej inspiracji? Jakkolwiek by było, zestawienie
winy i ekspiacji niezbyt przekonuje, bo zderzono tu dwa różne światy. Wina
jest rzeczywista, ekspiacja wywodzi się ze świata mitu.
film.onet.pl
Ciekawostki dotyczące
filmu oraz wpadki
Edward Norton otrzymał propozycję zagrania
zagrania głównej roli w filmie, jednak ją odrzucił.
filmweb.pl
|
|